Fundacyjna prawda

Blisko rok po bezprawnym przywłaszczeniu sobie psa imieniem Diana, pół roku po jej śmierci, trzy miesiące po śmierci jej właściciela Fundacja SOS Bokserom postanawia publikować jakąś "prawdę". Bo zapomnieli, że kilka osób przeczyta coś więcej niż nagłówek? Bo chcą skopać człowieka, któremu zniszczyli ostatnie dni życia, kradnąc mu wieloletnią przyjaciółkę? Bo pojęcie empatii jest dla nich tak odległe jak ostatnie zapytanie o numer konta do wpłaty darowizny? Ciężko ocenić. Poniżej komentarz- krok po kroku- tej "fundacyjnej prawdy". 





"CAŁA PRAWDA O DIANIE..."
Guzik prawda... 

"W dniu 07.03.2016 Prokuratura postawiła właścicielowi Diany zarzut znęcania się nad psem. (Kliknij)"
Bzdura. Prokuratura choćby chciała nie może postawić zarzutu komuś kto nie żyje. Dokument prezentowany na stronie jako dowód czegoś to policyjny świstek, do tego pełen błędów.

"FILM: http://www.sosbokserom.pl/video/"
Bardzo fajny film, zobaczyłem kilka sekund. Szkoda, że nie mieliście czasu na jakiekolwiek wyjaśnienia w lipcu, sierpniu, wrześniu, październiku i tak dalej. Wtedy były groźby pozwu, zasłona milczenia i wszechobecna cenzura.

"Od lipca 2015 trwa narastający hejt na naszą Fundację w związku z tym, że Fundacja przyjęła pod swoją opiekę starą sukę w typie rasy bokser, błąkającą sie po Komorowie."
Od lipca 2015 jesteście konstruktywnie krytykowani za swoje działania. Nikt was nie prosił o przyjęcie pod opiekę psa, który miał właściciela. Zamieniliście Dianie kanapę i swojego człowieka na jakąś Wioskę Psów. I ten "hejt" was dziwi? 

"Kilka osób rozpętało "wojenkę" a reszta, owczym pędem podążyła za nimi ulegając manipulacji "liderów"."
Z pewnością na manipulacji się znacie, ale o żadnej "wojence" mowy być nie może. Tymi niby liderami są osoby nie znające się wcześniej, które w większości nigdy o was nie słyszały, nie związane z żadną organizacją. Nazwałbym to raczej oburzeniem społecznym na jawne złodziejstwo. Ale jak kto woli. Poza tym, Internauci nie lubią być blokowani. Ilu zablokowaliście na swojej stronie? Na pewno 130. A tak na prawdę? 200? 400?

"Większość z hejtujących nie zastanowiła się nawet o co walczą, co tak naprawdę się stało, kto zawinił, po czyjej stronie jest prawda.
Jest afera, to się do niej dołączyli i brną, nie wiedząc w jakiej sprawie."
Większość z "hejtujących" przeczytała historię Diany oraz innych psów, które potraktowaliście bardzo przedmiotowo. Od początku staramy się przedstawiać fakty jak najjaśniej, informacje o was są skrupulatnie zbierane i publikowane w przejrzystej formie. Na wydarzeniu na wasz temat obecnie przebywa 1800 osób, 7000 osób przeczytało bloga. Wypowiedzieli się kierownicy schronisk, prezesi organizacji ochrony zwierząt, prawnicy i weterynarze. Nazywanie ich wszystkich hejterami, oszołomami czy baranami to trochę nietakt. 

"Mechanizm jest prosty: stary schorowany człowiek i jego równie stary i schorowany pies kontra "zła" fundacja, która "wymyśliła" sobie ratowanie psa."
Gdyby nie cudzysłów to można by powiedzieć, że udało wam się napisać coś zgodnego z prawdą.

"Kilka faktów dla przypomnienia:"
Dziękujemy za przypomnienie faktów. Wystarczyło wkleić link do bloga. Są tam opisane. Jeżeli któreś zdanie nie jest zgodne z prawdą- proszę o informacje- chętnie sprostuję.

"1. W dniu 10.07.2015 około godz. 16 dostaliśmy informację o starszej suni, w złym stanie fizycznym i psychicznym, znalezionej w Komorowie przez Panią Joannę Ch. Pani Joanna jako jedyna zainteresowała się psem potrzebującym pomocy i nie tylko zgłosiła nam sukę, ale również dowiozła do wskazanej lecznicy. Każdy człowiek widząc psa wymagającego pomocy, powinien tak się zachować. Jesteśmy w posiadaniu oświadzeń kilku świadków, którzy widzieli sukę tego dnia w różnych miejscach Komorowa, daleko od miejsca jej zamieszaknia. Suka (roboczo nazwana przez nas Kirą, gdyż nie znaliśmy jej imienia) nie została więc „porwana” lub „skradziona” z miejsca zamieszkania, jak to przedstawił na portalu Facebook Pan Janusz L, lekarz weterynarii, który jak oświadczył „ przez wiele lat leczył Dianę”. Suka błąkała się dłuższy czas, stwarzała zagrożenie dla siebie i dla kierowców, którzy ją omijali i potrzebowała pomocy. Pani Joanna ogłosiła również sukę na Facebooku. Pan Janusz L przedstawil jednak swoją wersję wydarzeń..... (Kliknij)"
Zgodnie z prawem pies uznany za bezpańskiego powinien trafić do schroniska z którym umowę ma podpisana gmina. Nie powinien być wywożony wiele kilometrów poza to miejsce. Schronisko również może ocenić stan psa, również korzysta z usług weterynarza. Pani Joanna, wasza zaprzyjaźniona hodowczyni, była początkiem końca Diany. Żaden człowiek nie powinien się tak zachować. A jeżeli nawet, co jest mocno wątpliwe, nie miała pojęcia o przepisach, powinna pierwsza apelować o zwrot psa prawowitemu właścicielowi. 

"2. W dniu 11.07.2015 skontaktowali się z nami Państwo L. po przeczytaniu ogłoszenia Pani Joanny o znalezieniu Diany. Twierdzili, że sunia jest prawdopodobnie psem ich przyjaciela. Państwo L. chcieli psa "odzyskać". Zostali poinformowani, że skontaktować się musi z nami właściciel. Państwo L. dali na swoim profilu wpis o zaginięciu starej, schorowanej suni dopiero wtedy, kiedy dostali informację, że jest pod naszą opieką, czyli ponad dobę po jej zaginięciu. (Kliknij)"
Nie prawdopodobnie ale na pewno. Cudzysłów przy odzyskać absolutnie zbędny. Diana była psem ich przyjaciela z którym byli w stałym kontakcie. Wpis dotyczy tego, że wiedzą gdzie jest pies ale z jakichś absurdalnych powodów ten nie może wrócić do domu.

"3. Fundacja SOS Bokserom zgodnie ze swoimi procedurami zażądała od podającego się za właściciela Pana Tadeusza dowodów, że pies jest jego własnością, a w związku z jego złym stanem również dowodów na to, że był leczony."
Fundacja SOS Bokserom swoje procedury zastosowała również na Amorze, który, podobnie jak Diana, swoich właścicieli do dziś nie zobaczył. Procedury Fundacji SOS Bokserom mają na celu upodlenie i sprowadzenie do moralnego parteru właściciela psa. Dowód na leczenie psa? Jego weterynarz przyjechał go odebrać!

"Prezes Fundacji, która pojechała na spotkanie pod dom Pana Tadeusza, nie została wpuszczona na posesję ani do domu. Z okazanej przez chwilę książeczki wynikało, że ostatnie wpisy szczepień są bez numeru serii oraz daty ważności, istniało więc podejrzenie, że zostały podrobione. Prezes Fundacji chciała zrobić zdjęcia tych wpisów, Pan Janusz L. nie dopuścił do tego."
Ani Pan Tadeusz, ani jego weterynarz, nie mieli pojęcia o istnieniu takiej organizacji oraz działającym w Polsce systemie, w którym jakaś samozwańcza Prezes może wchodzić ludziom do domów, kontrolować cokolwiek, żądać i nalegać. Zapraszam do mnie. Obiecuję, że Pani Prezes wejdzie. Gorzej może być z wyjściem... 

"Pan Tadeusz podczas spotkania z Prezesem pod domem nie okazał żadnego zdjęcia suki (powiedział, że zdjęć nie posiada), nie okazał również żadnej dokumentacji leczenia."
Pan Tadeusz, lat 69, nie posiada aparatu i nie robił zdjęć swojego psa. Nie posiada również durnego fejsbuka, żeby ów zdjęciami chwalić się rzeszy nieznajomych. Był za to w swoim życiu opiekunem kilku psów, wszystkie dożyły sędziwego wieku, spały na kanapie i opiekę weterynaryjną miały na zawołanie- nawet jeśli nie ma to odzwierciedlenia w papierach, które Prezes chciałaby kontrolować.

"4. Z uwagi na wiek zarówno podającego się za właściciela jak również wiek psa, Fundacja SOS Bokserom (mimo, że Pan Tadeusz nie udowodnił prawa własności psa) zaproponowała Panu Tadeuszowi pomoc w leczeniu psa na koszt Fundacji, pod warunkiem, że podpisze zgodę na taką pomoc i regularny nadzór Fundacji nad przebiegiem leczenia oraz że przedstawi Fundacji dotychczasową dokumentację leczenia suczki.Niestety Pan Tadeusz nie zgodził się."
Z uwagi na wiek właściciela, a nie podającego się za właściciela, uznano go za łatwą ofiarę. Przesłuchano w iście policyjnym stylu, wysunięto żądania idące w kierunku zrzeczenia się psa i być może jego ponownej adopcji, co jest absurdem samo w sobie. Adoptować swojego psa? Oczywiście każdy by się zgodził.

"Po jakimś czasie odbyło się kolejne spotkanie, tym razem w Kancelarii, w którym Pan Tadeusz uczestniczył wraz ze swoimi pełnomocnikami (Krzysztofem E. oraz prawnikiem). Wydawało się, że doszło do porozumienia i suka wróci do podającego się za właściciela po podpisaniu ugody i zgody na leczenie przez Fundację. Niestety po wyjściu z kancelarii i rozmowie Pana Tadeusza z trzecim pełnomocnikiem, lekarzem weterynarii, Panem Januszem L., (który nie został wpuszczony na spotkanie) Pan Tadeusz wycofał się ze wstępnych ustaleń, a dwaj pełnomocnicy, którzy byli na spotkaniu zostali zwolnieni, wskutek czego nie doszło już do kolejnego spotkania i podpisania ugody."
Oczywiście, bo człowiek, aby odzyskać swojego psa, potrzebuje armii pełnomocników, prawników, spotkań w kancelarii, nadzorów i kontroli. W żadnym momencie nie można było wziąć za pewnik, że Fundacja psa zwróci. Dowodzą tego przykłady innych psów. 

"Pełnomocnik Pana Tadeusza, lekarz wet. Pan Janusz L nie zgodził się na nasze warunki i propozycję pomocy w postaci objęcia opieką medyczną psa przez fundację, co spowodowało również brak zgody właściciela psa na oferowaną przez fundację pomoc."
Osobiście nie zgodziłbym się, żeby przedstawiciele Fundacji kosili mi trawnik, w obawie, że ukradną kosiarkę. Przy słowie pomoc wypadałoby postawić cudzysłów. 

"5. Fundacja złożyła do Gminy wniosek o tymczasowy odbiór Diany, dostała decyzję odmowną. Odwołała sie od tej decyzji do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, również dostała decyzję odmowną."
I nie jest to w ogóle dziwne. Decyzja wójta gminy jest bardzo merytoryczna a wręcz wyczerpująca. Wpisuje się w taką nieznaną wam zasadę: jeżeli pies ma ciepły kąt i miskę z wodą, nie jest bity ani głodzony, nie żyje na przykrótkim czy warunkach skrajnego niechlujstwa (jak na przykład w waszym hotelu "Po Bokserem" w Jajkowicach, lub Azylu waszego współpracownika, Grzegorza Bielawskiego, w Sekłaku) to nikomu nic do niego. 

"6. W sprawie Diany toczyło się równolegle drugie postępowanie w Prokuraturze w sprawie znęcania się nad Dianą oraz w sprawie fałszowania wpisów w książeczce zdrowia psa."
Jakiś dzieciak wsadził kota do mrowiska, młody mężczyzna zabił psa kamieniem- inny deską z gwoździami. To jest znęcanie się. Diana miała brudne uszy. To, że przed śmiercią p. Tadeusza (a jak się okazuje również po śmierci) próbujecie zrobić zrobić z niego zwyrodnialca nie zostanie wam nigdy wybaczone. Co do książeczki zdrowia. W Polsce nawet nie ma obowiązku posiadania jej. Ma ona charakter notatnika, żeby właściciel pamiętał jakie pies miał zabiegi czy kiedy był odrobaczany.

"Wydając Fundacji odmowną decyzję o tymczasowy odbiór suki, Samorządowe Kolegium Odwoławcze nie zapoznało się z dokumentacją z postępowania w Prokuraturze. Odmowę motywowało między innymi tym, że nie doszło do zagrożenia zdrowia ani zycia Diany i tym, że suka miała zapewniona opiekę medyczną. A tymczasem...."
A tymczasem Diana nadal była bezprawnie przetrzymywana i ukrywana. Zamiast na swojej kanapie- w jakiejś Wiosce Psów, u mocno zaprzyjaźnionej z wami dr. Mikuły. Fundacja nie raczyła nawet poinformować o jej stanie zdrowia. 

"W toku postępowania z wniosku Prokuratury dokonano przeszukania mieszkania właściciela i gabinetu weterynaryjnego lek. wet. Janusza L., który jak sam twierdził przez wiele lat leczył Dianę. Nie odnaleziono żadnego dokumentu potwierdzającego leczenie Diany, żadnych badań diagnostycznych wykonanych Dianie, ani rejestru szczepień. Pan Janusz L przynał również, że nie wykonywał Dianie żadnych badań, ponieważ nie widział takiej potrzeby. Lekarz przyznał również, że nie prowadzi dokumentacji zwierząt, które leczy, bo nie ma takiego obowiązku, a psa szczepił resztkami szczepionek otrzymywanymi od zaprzyjaźnionej lekarki, dlatego nie musiał ich ewidencjonować. Przesłuchana w charakterze świadka lekarz weterynarii stanowczo zaprzeczyła, jakoby miała J.L. dawać reszty leków, gdyż jest to nielegalne."
I mimo tego, w trosce o zdrowie psa, którego ukradliście, poinformował was o napadach padaczkowych, które pod jego opieką były ustabilizowane? O sterylizacji, która wyklucza ropomacicze, które próbowaliście zdiagnozować? O tym co pies lubi a które zabiegi są dla niego stresujące? Wiedział to wszystko bez leczenia psa?

"Prokuratura powołała biegłego lekarza weterynarii, który miał stwierdzić, czy doszło do znęcania sie nad psem i czy jej stan wskutek wielotenich zaniedbań przez właściciela stwarzał zagrożenie dla jej zycia i zdrowia."
Tak z czystej ciekawości. Czy ten biegły widział/badał psa, czy może ocenia na podstawie "dokumentów" dostarczonych mu przez lek. wet. Małgorzatę Mikułę, która Dianę ukrywała? Której hotel przeszukano z nakazu prokuratora, podczas którego też odmówiła podania miejsca pobytu Diany, choć ta od dawna już nie żyła?

"Zdaniem biegłego lek. wet. J.L. nie prowadząc jakiejkolwiek dokumentacji zwierząt, które leczył dopuszczał się wielokrotnie złamania prawa. Ponadto lek. wet. J.L. podawał zwierzętom leki ścisłego zarachowania, których ewidencja musi być prowadzona. Niedopuszczalne jest ponadto zdaniem biegłego postępowanie J.L. polegające na szczepieniu psów resztkami szczepionek otrzymanych od innych lekarzy, których również nie ewidencjonował. Lekarz wet. Janusz L. podawał Dianie bez jakichkolwiek badań, na oko fenobarbital; jak wypowiedział się biegły – w dawce odpowiedniej dla 2-kilogramowego psa!"
Wasz pierwszy biegły stwierdził, że szczepiony pies może zarazić się wścieklizną od wiewiórek czy jakichś tam dzikich zwierząt. Drugi wycenił dwa psy na 300pln. Jestem bardzo ciekaw ilu jeszcze powołacie, żeby uskuteczniać swoje kłamstwa. 
Dr. Lewin ma 40 lat doświadczenia zawodowego. Zwierzęta bezdomne, którym pomógł bezpłatnie, bez żadnych żebranin w Internecie, bez dotacji gminnych, mógłby liczyć w dziesiątkach tysięcy. Kiedy wy prowadzicie sobie statystyki "uratowanych boksiów", wpisując te, których na oczy nie widzieliście w jakieś durne tabelki, on niesie prawdziwą pomoc. Życia wam nie starczy, żeby jego dorobek zniszczyć, choć próbujecie na wszelkie sposoby. 

"Zdaniem biegłego Prokuratura powinna zawiadomić Izbę Lekarsko-Weterynaryjną o postępowaniu lek. wet. J.L.
Biegły stwierdził jednoznacznie, że pies poprzez zaniechanie leczenia odczuwał ból oraz cierpienie, co wyczerpuje znamiona znęcania się nad zwierzęciem.
Zdaniem biegłego właściciel psa, Pan Tadeusz pownien był wykazać się większą starannością i skierować wyraźnie cierpiącego psa do innego gabinetu weterynaryjnego."
Pokażcie tą opinię biegłego. Najlepiej razem z dokumentacją, którą mu dostarczyła dr. Mikuła. W/w Izbę chyba sami już zawiadomiliście- jednocześnie będąc wyśmianym za bujną fantazję.

"W dniu 07.03.2016 Prokuratura postawiła właścicielowi Diany zarzut znęcania się nad psem. (Kliknij)
Z uwagi na śmierć mężczyzny, postępowanie zostało umorzone.
Zebrane przez Prokuraturę materiały postępowania jednoznacznie wykazują, że Diana na skutek świadomego działania jej właściciela żyła w bólu oraz cierpieniu, a decyzja o jej odbiorze była zasadna."
W dniu 07.03.2016 właściciel Diany nie żył. Nie można postawić zarzutu komuś, kto nie żyje. Za to można (jak widać) skopać go pośmiertnie. Poza tym gubicie się w zeznaniach, skoro zaniechanie weterynarza- to dlaczego, równocześnie, świadome działanie właściciela? Nie trzyma się to kupy. Chociaż przy ilości kłamstw, które już zaserwowaliście opinii publicznej nie powinno to nikogo dziwić.

"Osoby hejtujące i pragnące zniszczyć naszą Fundację wielokrotnie podkreślały i zarzucały Fundacji, że pomogliśmy Dianie tylko po to, żeby sie wzbogacić, że liczą się dla nas tylko pieniądze.
Informujemy, że Fundacja nie robiła nigdy żadnej zbiórki na Dianę, zbiórki pieniężne na konkretnego psa robimy tylko wtedy, kiedy w profilu danego psa jest apel o wpłaty z imieniem psa. W tym przypadku takiego apelu nie było.
Dane Fundacji na dole strony są stopką strony i stałym elementem na stronie, a nie prośbą o wpłacanie na danego psa.
Fundacja nie zbierała darowizn na Dianę, w związku z czym na konto Fundacji darowizn dla Diany wpłynęła kwota: 0 (zero złotych)."
Osoby pragnące likwidacji waszej Fundacji zarzucają wam setkę różnych rzeczy. Motyw z podawaniem swojego numeru konta wszędzie, gdzie to tylko możliwe jest bardzo sprytny. No i jeżeli dostaliście wpłatę bez dopisku "dla Diany" (którą notabene nazywaliście Kirą), to oczywiście mogliście ją uznać za wpłatę na cele statutowe (których od dawna nie wypełniacie).

"Fundacja nie wnioskowała, zatem nie otrzymała żadnej dotacji z gminy na utrzymanie i leczenie Diany."
Fundacja może wnioskować o dotację gminną. Gorąco polecam. Proponowałbym napisać: znów ukradliśmy jakiegoś psa, prosimy o pieniądze.

"Zdjęcia wstawione w relacji w dniu 2 sierpnia 2015 są zrobione i przesłane do nas przez pracownika lecznicy całodobowej w dniu 14.07.2015 (4 dni po przejściu suki pod naszą opiekę) czyli podczas pobytu suki w szpitalu."
I to by było na tyle. 12 lat życia- i aż 3 miesiące waszej "opieki". Ile zabiegów i badań wykonaliście, żeby odkryć, że Diana jest stara? Że żyje już dłużej, niż zwykle żyją boksery? W którym momencie uznaliście, że lepiej jej będzie w Wiosce Psów niż na swojej kanapie z człowiekiem, którego zna całe życie?

Gdzie jest Amor? Przecież jego właścicielom nie możecie niczego zarzucić. Również próbowaliście ich oskarżyć o znęcanie się, również bez żadnego efektu.

Jak wam nie wstyd? Wiem, że na manipulacji się znacie, ale pokazywać papier z podpisem policjanta i nazywać go zarzutem prokuratorskim? Żalić się, że skarbówka was kontrolowała, kiedy taką samą kontrolę dostał (zgaduję, że dzięki wam) dr. Lewin?

Przegraliście każde (!) postępowanie administracyjne: wójt Michałowic, burmistrz Kartuz, SKO Warszawa, SKO Gdańsk. Składając zeznania kłamaliście, że nie wiecie gdzie są przywłaszczone przez was psy. Na swojej www opisywaliście psy, że te są rzekomo w DT lub w klinice- a one siedziały zamknięte w jakiejś melinie. Gdy w sprawie innego psa sąd wydał postanowienie o jego zwrocie właścicielom- skłamaliście, że wam uciekł. Gdy bokserka Nika wróciła do swojej właścicielki- a wy na oczy jej nie widzieliście- wstawiliście ją na swoją www jako "w nowym domu".

Jak wam nie wstyd?

Gdzie jest Amor? 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz