Historia Diany i Amora (Metro Warszawa)

Diana i Amor, kilkunastoletnie boksery, od miesięcy nie widziały swoich właścicieli. Dlaczego? Psy przejęła Fundacja SOS Bokserom, a właściciele bezskutecznie walczą o ich odzyskanie.

Diana - Kira i Amor - Kaszub (Brunek)
Boksery Dianę (13 lat) i Amora (12 lat), mimo że dzieli kilkaset kilometrów (Diana w Komorowie pod Warszawą, Amor w Pomieczynie - wsi na Kaszubach), trafiają do Fundacji SOS Bokserom w takich samych okolicznościach: wymykają się z posesji, jakiś czas się tułają, zostają odnalezione przez obcych ludzi, którzy przewożą je do fundacji. Ani Amor, ani Diana nie posiadają czipa, obroży czy adresatki.
Uwolnić DianęDiana - Kira
Po Dianę jej właściciel Tadeusz Majewski zgłasza się właściwie od razu - po tym, jak wraz z zaprzyjaźnionym małżeństwem Barbarą i Januszem Lewinami dowiaduje się, gdzie pies przebywa.
Amora właściciele - Jolanta i Marek Klebba - odnajdują dopiero po 16 dniach, po ogłoszeniach w gazecie regionalnej, odnalezieniu tropu, kontakcie z fundacją.
Uwolnić dianęFacebook.com/ Uwolnić dianę - poprzedni pies pana Majewskiego
W obu przypadkach fundacja informuje właścicieli, jak będzie wyglądać proces przekazania zwierzęcia. Należy udowodnić, że jest się właścicielem (zdjęcia, książeczka zdrowia), przedstawić ważne szczepienie przeciw wściekliźnie oraz przekonać fundację, że pies ma odpowiednie warunki do życia i jest pod stałą opieką weterynarza. Wg prezes fundacji Germaine Chekerjian Diana trafiła tam w bardzo złym stanie (zapchlenie, powyginane pazury, brudne uszy), według relacji państwa Klebba Amor również był w stanie skrajnego wycieńczenia).
Uwolnić DianęSzczepienie Amora/ materiały państwa Klebba
Po jakimś czasie okazuje się, że właściciele obu psów nie przechodzą procedury: Tadeusz Majewski nie okazuje - zdaniem prezes Chekerjian - zdjęć psa, a dokumentacja medyczna Diany jest niepełna (lub zdaniem prezes sfałszowana). Z kolei państwo Klebba okazują nieważne szczepienie przeciw wściekliźnie. Wyrok? Psy były zaniedbywane i muszą zostać odebrane właścicielom. Do Gminy Michałowice oraz Urzędu w Kartuzach wpływa wniosek fundacji o czasowym odbiorze zwierzęcia jego właścicielom.
Uwolnić DianęAmor/ materiały Państwa Klebba
29 września po dokonaniu wizji lokalnej w domu Tadeusza Majewskiego, władze gminy wydają decyzję o zwróceniu psa właścicielowi. Właściciel idzie z decyzją do fundacji. Fundacja psa nie zwraca. Według ustawy ma prawo do odwołania się od decyzji wójta.
W sprawie obu psów toczą się postępowania: w sprawie Diany na drodze cywilnej (od sierpnia), w sprawie Amora na drodze karnej (od marca).
uwolnić Dianemateriały Państwa Klebba
Historia Amora urywa się 27 lutego, kiedy na stronie fundacji pojawia się wpis nawołujący do nieodbierania Amora - już Kaszuba, a właściwie Brunka (bo takie imię otrzymał w domu tymczasowym) nowym opiekunom. Historia Diany-Kiry 2 sierpnia, kiedy pojawiają się zdjęcia psa oraz informacja, że trafił on do domu tymczasowego.
Diany właściciel nie widział na oczy od 10 lipca, Amora jego opiekunowie nie widzieli od 28 stycznia. Nie wiedzą, gdzie psy przebywają, w jakim są stanie, czy jeszcze żyją.
„Oskarżono nas o znęcanie się nad zwierzęciem"
Na Facebooku od kilku tygodni toczy się zaciekła walka - już nie tylko właściciela Diany i jego pełnomocników - ale osób wspierających akcję oraz setek użytkowników portalu społecznościowego. Ludzie nie rozumieją, dlaczego pies nie może wrócić do właściciela, apelują do przedstawicieli fundacji, aby zwróciła Dianę, podpisują się pod petycją adresowaną do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta (już około 1000 osób podpisało się pod petycją), zarzucają fundację na jej fan page'u pytaniami, co się dzieje z Dianą, tworzą własny fan page #uwolnićdianę, na którym publikują aktualne informacje na temat sprawy wokół boksera.
Emocje sięgają zenitu. Fundacja publicznie oskarżana jest o przywłaszczanie psów rasowych (w tym przypadku bokserów) - nie zdrowych i młodych, ale właśnie starych, schorowanych i (najlepiej) skrzywdzonych przez los i wyłudzanie od ludzi pieniędzy na leczenie i opiekę nad nimi. A państwo Lewin oraz właściciele Amora mówią wprost: To porwanie i kradzież. Oba psy nie zostały zabrane interwencyjnie, więc ich zdaniem powinny trafić do gminy lub do schroniska, a stamtąd, jeśli znajdzie się właściciel, wrócić w jego ręce.
Uwolnić DianęUwolnić Dianę/ Facebook.com - poprzedni pies pana Majewskiego
Państwo Lewin, pełnomocnicy Tadeusza Majewskiego, są zrozpaczeni. - To starszy, chory mężczyzna, który żyje w domu ze swoim kotem i psem. Diana przeżyła z nim 13 lat. Czy to możliwe, żeby pies, do tego bokser, przeżył tak długo, jeśli byłby wciąż zaniedbywany i nieleczony? - pyta Barbara Lewin i dodaje: - Znamy tego człowieka od lat, a jego sunię od szczeniaka, bo mój mąż jako weterynarz sprawował nad nią opiekę. Pies leczony był na padaczkę, miał problem z trzymaniem moczu, ale dostawał codziennie leki i jakoś żył. Nic złego się temu psu nie działo.
Lewin twierdzi, że fundacja nie wykazała żadnej inicjatywy, żeby psa zwrócić. Od samego początku prezes była nieufna, nie odbierała telefonów, oskarżała państwo Lewin o fałszerstwo dokumentów Diany. - Podczas wizji w domu pana Majewskiego nie chciała nawet wejść na posesję, na książeczkę tylko spojrzała i odjechała. Później kontakt z nią był właściwie niemożliwy - opowiada.
Podobna atmosfera panuje w domu państwa Klebba. - Kiedy dowiedzieliśmy się, że pies się odnalazł, byliśmy szczęśliwi. Wydawało się nam, że odebranie go będzie wyłącznie formalnością: przedstawimy dokumenty, zapłacimy za pobyt i ewentualne leczenie, i zabierzemy do domu. Nic takiego się nie wydarzyło - mówi Jolanta Klebba. - Wysłaliśmy wszystkie dokumenty pocztą, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy, że są nieścisłości, że nie ma aktualnych szczepień, że gdy pies do nich trafił był wychudzony i skrajnie wycieńczony. Jednocześnie na stronie napisali, że pies jest w dobrym stanie i wygląda na 8 lat, kiedy w rzeczywistości ma 12 - dodaje.
Uwolnić DianęAmor/ materiały Państwa Klebba
Jolanta Klebba twierdzi, że nikt z fundacji nie pojawił się na Kaszubach, żeby dokonać wizji lokalnej w ich domu. - Z własnej inicjatywy zaprosiliśmy do domu inspektorów ds. ochrony zwierząt w rodzinie, by wydali opinię nt. warunków, w jakich przebywa zwierzę. Inspektorzy ocenili warunki jako znakomite. Mieszkamy na wsi, praktycznie w środku lasu, zdarza się, że pies wybiegnie poza ogrodzenie, ale żeby od razu oskarżać nas o znęcanie się nad zwierzęciem? Dzieci tęsknią za psem, my również, a tu nagle z ust osoby, która nas na oczy nie widziała padają na nasz temat takie słowa. To okrutne - twierdzi pani Jolanta.
Uwolnić DianęMały Amor/ materiały Państwa Klebba
Nie oddam psa nieodpowiedzialnym właścicielom
Wersja prezes Fundacji SOS Bokserom jest, oczywiście, odmienna. Germaine Chekerjian twierdzi, że fundacja wykazała chęć zwrotu Diany, natomiast to z drugiej strony pojawiły się problemy.
Jej zdaniem pies, gdy trafił do fundacji, był w bardzo złym stanie, nie posiadał obroży, nie był zaczipowany, więc podejrzenia, że nad psem nie była sprawowana należyta opieka, nie były bezzasadne. Diana otrzymała nowe imię, bo jak twierdzi prezes Chekerjian, nadanie roboczego imienia to element procedury. Następnie pies trafił do lecznicy. Na stronie fundacji możemy dokładnie przeczytać, w jakim w połowie lipca był stanie. Wersja lekarza z fundacji nie różni się znacznie od tej państwa Lewin.
Prezes fundacji powiedziała ponadto, że poinformowała pana Majewskiego o procedurach obowiązujących przy zwrocie zwierzęcia. Twierdzi, że właściciel Diany nie miał przy sobie ani książeczki, ani zdjęć psa, a podczas wizji w domu nie chciał wpuścić jej na posesję. Twierdzi, że Majewski przyznał, że pies nie pierwszy raz biega luzem po okolicy i nie wykazał żadnej inicjatywy, żeby się porozumieć. Jak dodała, nie otrzymała jeszcze decyzji gminy o zwróceniu psa panu Majewskiemu, a gdy pismo trafi do fundacji, zarząd spotka się, żeby podjąć decyzję, co dalej z Dianą.
Chekerjian żaliła się również, że państwo Lewin wielokrotnie ją obrażali, a na Facebooku rozpętali nagonkę przeciwko fundacji. Obraźliwe stwierdzenia jej zdaniem padły również ze strony państwa Klebba. A przyczyną, dla której Amor-Kaszub nie może zostać zwrócony właścicielom, jest niewłaściwe traktowanie psa. Zdaniem Chekerjian, puszczanie niewykastrowanego i niezaszczepionego przeciw wściekliźnie psa samopas to narażanie zarówno jego, jak i ludzi. - Nie oddam psa nieodpowiedzialnym właścicielom - powtarzała w rozmowie z nami.
Właściele martwią się, co z psami. - Psy na dzień dzisiejszy żyją - zapewniła prezes fundacji. Na nasze pytanie, czy mają się dobrze odpowiedziała, że "ma nadzieję, że tak".
Poprosiliśmy panią prezes o przesłanie aktualnych zdjęć zarówno Amora, jak i Diany - obiecała, że skontaktuje się w tym celu z ich tymczasowymi opiekunami. Ale żadnych materiałów nie otrzymaliśmy. Pani prezes nie odpowiada też na próby kontaktu.
System jest niedoskonały
- Tak absurdalnej sprawy nigdy nie prowadziliśmy. To niesamowite, że sprawa, która została wszczęta w marcu, wciąż nie może się doczekać finału - mówi Mariusz Hirsz, pełnomocnik państwa Klebba. Prawnik narzeka na przewlekłe procedury: - Podobno przedstawiciele fundacji uchylają się od stawienia w prokuraturze. I wszystko się przeciąga.
Uwolnić dianę
Zdjęcia Diany kilka-kilkanaście dni po trafieniu do fundacji - Uwolnićdianę/ Facebook.com
Jego zdaniem ta sprawa jest o tyle nieciekawa, że dotyczy żywego zwierzęcia. - Pies według prawa cywilnego i karnego jest traktowany jak rzecz, co oznacza że prowadząc taką sprawę stosujemy przepisy z ochrony prawa własności i rzeczy. Ponadto w takiej sytuacji zaangażowani emocjonalnie są tylko właściciele, to oni tęsknią za psem i martwią się o niego, w przeciwieństwie do przedstawicieli instytucji, którzy mają bezpośredni wpływ na sprawę. (Gdy zadzwoniliśmy do biura wójta Gminy Michałowice, od pani w sekretariacie usłyszeliśmy, że "wójt ma ważniejsze sprawy niż zajmowanie się jakimś psem").
Hirsz zastanawia się również, co poza ambicjami powoduje taki opór ze strony fundacji. Fundacja otrzymuje na swoje działania dotacje od miasta - Hirsz podejrzewa więc, że  może otrzymywać jakąś dodatkową dotację za zorganizowanie psu domu: - Nie są to potwierdzone informacje. Dlatego w lipcu złożyliśmy pismo do miasta z prośbą o przesłanie informacji na temat dotacji udzielanych fundacji. Otrzymaliśmy niepełne wyjaśnienie. Złożyliśmy wniosek o uszczegółowienie informacji. Od ponad miesiąca czekamy na odpowiedź.
Najlepiej by było dla psa, gdyby wrócił do domu
Aby dowiedzieć się, jak podobne sprawy załatwiane są w podobnej fundacji skontaktowaliśmy się z Fundacją Boksery w Potrzebie. Okazało się, że Renata Krygier, prezes zarządu, dobrze zna sprawę Amora. Fundacja była w nią poniekąd zaangażowana.
Prezes poinformowała nas, że w momencie, w którym Amor trafił do Fundacji SOS Bokserom i rozpoczęła się walka o odzyskanie go przez właścicieli, inspektor terenowy, będący również wolontariuszem Fundacji BwP na prośbę gminy odwiedził państwa Klebba w celu dokonania wizji. - Według raportu warunki, w których przebywał pies były odpowiednie. Pies miał 12 lat, był w dobrym stanie, nie został zabrany interwencyjnie, więc to oznacza, że jego dom musiał być kochający. Inspektor zaznaczył tylko, że należy poinstruować właścicieli psa, jak mogą lepiej zabezpieczyć teren, żeby pies już nie uciekał - mówi Renata Krygier.
Uwolnić DianęUwolnić Dianę/ Facebook.com - poprzedni pies pana Majewskiego
Gdyby pies trafił do Fundacji BwP, to jak zapewnia Krygier, zostałby zwrócony właścicielom. - Pies tęskni, każdy miesiąc życia tak starego boksera jest niezwykle cenny - niektóre źródła uznają wiek 12-13 lat u psów tej rasy za graniczny. Gdyby mi ktoś odebrał przyjaciela w taki sposób, to podejrzewam, że bym koczowała pod siedzibą fundacji tak długo aż by mi go nie zwrócono - dodaje.
Podkreśla, że w Fundacji BwP również zdarzyły się sytuacje, w których pies zaginął, ale po jakimś czasie zgłosili się po niego właściciele. - W obu przypadkach przeprowadziliśmy procedurę przedadopcyjną, porozmawialiśmy z właścicielami, spotkaliśmy się w miejscu zamieszkania psa i udzieliliśmy niezbędnych instrukcji. Psy wróciły do właścicieli, ale oczywiście pozostajemy z nimi w stałym kontakcie, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku - opowiada.
Dodaje jednak, że oskarżenia o rzekome wyłudzanie przez Fundację SOS Bokserom pieniędzy od ujętych wzruszającymi zdjęciami miłośników bokserów są zbyt daleko idące: - Takie psy na pewno nie stanowią większego dochodu dla fundacji. A 1 proc., który zbieramy, jest w przypadku obu fundacji na podobnym poziomie.
O co więc chodzi? O dumę? Chęć postawienia na swoim za wszelką cenę? Czy o głęboką troskę o zwierzę, które w Fundacji SOS Bokserom otrzymałoby o wiele lepszy dom, cytując fundację (sprawa Amora-Kaszuba):
"Mamy odebrać psa z domu tymczasowego, w którym teraz jest bezpieczny, szczęśliwy, ma rodzinę od której nie musi uciekać, ma opiekę weterynaryjną, szczepienia, odpowiednią karmę i dać go do ludzi, którzy nie zapewnili mu należytej opieki? Dać go do ludzi, którzy mają gdzieś bezpieczeństwo i szczerzenie się chorób i bezdomności?" (ciąg dalszy na stronie).
Ale co z tyloma latami spędzonymi u boku kochającego pana? Co z domem, w którym zwierzę spędziło całe życie, nawet jeżeli nie był to dom, w którym dbano o każdą naklejkę w książeczce zdrowia? Czy granica między lekkim niedbalstwem a znęcaniem się i zaniedbywaniem jest naprawdę tak cienka? A może taki przypadek może spotkać praktycznie każdego właściciela zwierząt?
Liczymy na to, że instytucje nadzorujące pracę fundacji dokładniej przyjrzą się jej działaniom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz